Nadszedł czas naszej kolejnej wizyty nad kultowym Rainbow. Tym razem mieliśmy łowić na dwóch oddzielnych stanowiskach. Ja na nr 6, a Tomek na 21. Po naszej popszedniej wizycie mamy przekonanie, że wiemy zdecydowanie więcej o tej wodzie, a nasze przygotowania były ukierunkowane na sprostanie niespodziankom, jakie czekają na nas w tej ekstremalnie trudnej wodzie.
Czwartek wieczorem zapakowaliśmy wszystkie potrzebne graty na pakę auta i wyruszyliśmy w drogę. Dystans 2000 km jest odległością gigantyczną, ale nadzieja na spotkanie z ogromnymi karpiami pozwala pokonać nawet takie trudności. Nocą pokonujemy Niemcy, niestety w oklicach Gery i Jeny zaczyna padać, co poważnie utrudnia podróż. Deszcz prowadzi nas aż do Paryża, na szczęście w dalszej drodze towarzyszy na słońce.
Jesteśmy na miejscu w piątek ok godz. 19. Robi się ciemno, więc nici z oglądania wody, ale na stanowisku 8-9 jest Zibi i Tomasz. Kawa, małe piwko, z opowieści kolegów wynika, że brań jest bardzo mało. Dosłownie pojedyńcze ryby. Pogoda była w kratkę, a zapowiada się ostre oziębienie. W sobotę rano Zibi z kolegą przenoszą się na 1, a my rozpoczynamy nasz karpiowy maraton. Pierwze kroki, to ponton, sonda i na wodę. Pierwsze myśli są takie - mam cztery wędki, a miejsc do położenia zestawów chyba ze sto. Z info od Zbyszka wiem, że przede mną łowili włosi i mimo braku brań nasypali góry zanęty, więc eliminuję klasyczne miejscówki i szukam w niedostępnych jarach, za wysepkami itp. biorąc pod uwagę kierumek wiatru. Wieje lekko z zachodu i jest ciepło, to dobry znak. Necę kilkoma kulkami i garstką pelletu, a na włos zakładam kombinacje z Trigi Ice i Salmona Solara.
Sobota bez brań, nie widziałem też aktywności ryb. Z Tomkiem utrzymuję kontakt przez radio. Tomasz ma podobny dylemat, jak ja z miejscówkami, ale widzi w kołkach ryby i to duże.
Pierwsze branie mam w niedzielę. Leżę na łóżku, czytam SMS od Wasyla, jak odczepiał swoją rybę z kołków, a tu sygnał : kilka piii i koniec. Wsiadam do pontonu w kilkanaście sekund jestem przy kołkach, biorę w rękę strzałówkę i czuję beton. Podejmuję ją z drugiej strony kołka i wyczuwam kopnięcie ryby. Ryzykując utratę rybki przecinam strzałówkę i szybko wiążę poza kołkiem. Na szczęście karp stoi spokojnie w następnych kołach. Udaje mi się go wyprowadzić i szczęśliwie podebrać. Niestety nie jest duży, jak na Rainbow. Waga na brzegu pokazuje 11,80 kg.
Z nadziejami na większe zwracam mu wolność.






Tak upływają kolejne dni i nadzieja na spotkanie z olbrzymami powoli wygasa.
Piątek przynosi poprawę pogody, powraca zachodnia cyrkulacja, a na łowisku pierwszy raz mogę zaobserwować aktywność ryb. Mam spławy uwaga !!! pod nogami - 30 m od brzegu , gdzie wiatr wdmuchiwał zimną wodę przez cztery doby non stop. Siadam w namiocie i z przyjemnością obserwuję ten pokaz. W głowie pojawia się myśl - zobaczyć, co jest w miejcsu, gdzie pokazują się ryby. Wsiadam w ponton i widzę na wodzie w różnych miejscach ścieżki pojedyńczych bąbli. Sonda w tym miejscu pokazuje załamanie garbu z 2 do 4,5 metra. Postanawiam położyć zestaw na głębokości 2,5 metra po środku ścieżki bąbli, po ścieżce rozsypuję dosłownie 10 kulek 14mm, a na włos zakładam bałwana z tych samych nie dipowanych kulek.
Do rana cisza. Widzę w łowisku pojedyńcze bąble, ale brania niet.
Zaczynam powoli pakowanie wynosząc poszczególne rzeczy na górę. Jest 8,30 rano. Przy demontażu namiotu spada mi na ziemię powiadomienie i równocześnie odzywa się sygnał. W pierwszej chwili pomyślałem, że centralka przy upadku na ziemię się zepsuła i piszczy, ale widzę, że mam całkowity luz na wędce wczoraj wywiezionej. Natychmiast wybieram luz, zacinam i czuję twardy zaczep. Myślę to koniec, ale zaczep nagle dwa razy kopnął. Nie czekam dłużej, jedną ręką łapię złożony już podbierak i wskakuję do pontonu. Napływam na domniemany zaczep i powoli podciągam do powierzchni. Zamiast zaczepu pokazuje się wielki karpiowy pysk. Gdyby podbierak był gotowy do użycia pewnie podebrał bym rybę bez walki, ale byłem tak samo jak ona zaskoczony tą sytuacją. Karp energicznie zanurkował i zaparkował w 4,5 metrowym dole. Ja tymczasem złożyłem podbierak, sprawdziłem ustawienia hamulca i rozpoczałem hol. Ryba rosła w siłę z każdą minutą, udawało mi się ją podciągać do powierzchni trzy razy, ale z impetem wracała w głębinę stanowczo manifestując swoją siłę.. Na szczęście dla mnie nie opuszczała tego dołu więc pozostawało mi tylko męczyć ją i czekać. Szacowałem ją na ok 18-20 kg. Za czwartym razem karpisko łykneło powietrza i wyłożyło się na boku. Spokojnie naprowadziłem go na podbierak i skutecznie podebrałem. Z góry wydawał się wielki, ale jego brzuch, to dopiero big. Patrzę na zegarek, jest godz 9 a więc wojna trwała pół godziny. Wyciągam z torby wagę, taruję worek , ważę karpia i oczom moim pokazuje się magiczna cyfra 25 KG.
Tak, tak to nie sen na godzinę przed końcem zmagań łowię swój personal rekord. Jeszcze nie mogę w to uwierzyć, jestem bardzo szczęśliwy . Nadchodzi Pascal właściciel wody i robi mi kilka pamiątkowych zdjęć. Rybka szybko więc wraca do swojego podwodnego królestwa.
Pakuję swoje rzeczy lekko jeszcze częsącymi się rękoma i opuszczam stanowisko nr 6. Od Tomka mam info, że mieli z kolegą po braniu, lecz ryby ponownie zostały w kołkach.
Tak więc wyjazd dla mnie okazał się sukcesem, na który poważnie trzeba było się napracować na tak wymagającym i nieprzewidywalnym łowisku, jakim jest Rainbow. Tomek ma trochę inne odczucia, ale lekcje z tego wyjazdu odrobimy na pewno obaj przed naszą następną tam wizytą.


